Wymiana doświadczeń pomiędzy genealogami, dyskusje ogólne na tematy genealogiczne i historyczne, dane dotyczące parafii, archiwów, ciekawych stron, itd
Odpowiedz

Pamiętniki i listy

14 sty 2010, 14:13

Witam,
Właśnie ukończyłem przepisywanie dwóch wspomnień z pamiętnika mojego dziadka Kazimierza Dutkiewicza. Swoje opowiadania rozpoczyna w sierpniu 1939 kiedy został zmobilizowany i udał się do Stanisławowa, a kończy w 1947 kiedy z Unii Południowej Afryki wraca do kraju. Pamiętnik jest dosyć niesystematycznie pisany i samo ułożenie jego treści w chronologiczny ciąg wg okresów stwarza ogrom pracy. Zauważyłem, że dopiero w takiej wersji pamiętnik cieszy się zainteresowaniem rodziny. Czeka mnie jeszcze wiele godzin przepisywania kilku segregatorów starych rodzinnych listów w których ich autorzy opisują bardzo ciekawe zdarzenia. Z listów dowiedziałem się dlaczego i kiedy poszczególni członkowie mojej rodziny zmieniali miejsca zamieszkania, a np. siostra mojego dziadka opisała ostatnie dni życia mojej prababki na wysiedleniu w Mielcu. Podała również wiele szczegółów z codziennego życia w tamtym czasie. Opisała fabryki w których Niemcy zatrudniali Polaków wysiedlonych ze swoich rodzinnych stron.


Oto kawałek wspomnień z pamiętnika dziadka o 1939 roku.

„ Po długim czekaniu nadszedł mój pociąg. Trasa prowadziła przez Ostrów Wlkp. , Katowice , Kraków , Lwów do Stanisławowa. W wagonach był wielki ścisk i nerwowy nastrój, a przez to męcząca podróż. Następnego dnia pod wieczór dotarłem do Stanisławowa, gdzie na dworcu przejęci zostaliśmy przez patrol wojskowy., który nas skierował do koszar. Tu zastaliśmy wielką pustkę ponieważ pułk nasz był już wysłany pod Lwów, a my rezerwiści mieliśmy stworzyć nową jednostkę. Tymczasem organizacja szła bardzo powoli i jak stwierdziliśmy brak było sprzętu wojskowego jak i koni. Dostaliśmy mundury, ale jakiś stary gatunek. Warunki jakie zastaliśmy w koszarach były niewesołe, a jeszcze bardziej nas przygnębiły wiadomości z radia, że wojska niemieckie przekroczyły granicę Polski. Przeszło kilka dni, a wiadomości z radia jak i z miasta były coraz gorsze. Nie dość, że Niemcy w olbrzymim tempie zajmują ziemie polskie , a tu na wschodzie Ukraińcy i Żydzi zaczynają agresywnie zachowywać się wobec ludności polskiej. Dostaliśmy rozkaz być w ciągłym pogotowiu bo na ulicach Stanisławowa na wiadomość o koncentracji wojsk rosyjskich na granicy Polski pojawili się bojówkarze ukraińscy wraz z Żydami. Pokazały się na domach liczne chorągwie czerwone i hasła antypolskie. Największe podenerwowanie wśród żołnierzy spowodowały wiadomości, że część wojska polskiego została przez Niemców zniszczona, a resztki cofają się na wschód Polski celem stworzenia silnego oporu. Dni mijają szybko w podenerwowaniu, a w koszarach powstał wielki bałagan. Żołnierze, którzy mieli blisko do swych domów zaczęli uciekać. Nastąpił dzień przełomowy, w którym dostaliśmy rozkaz pakowania na furmanki całego sprzętu i dokumentacji dowództwa celem opuszczenia koszar. Dokąd mieliśmy jechać nikt nie wiedział. Udaliśmy się do stajni aby osiodłać konie i według rozkazu jechać w grupie. Po wyjściu z koszar zobaczyliśmy dopiero na własne oczy tą straszną tragedię, która przechodziła przez nasz kraj. Ulicami miasta przejeżdżały w popłochu różnego rodzaju pojazdy z uciekinierami cywilnymi jak i wojskowymi. Od czasu do czasu było widać maszerujące oddziały piechoty, szli umęczeni. Żal był patrzeć na tych biednych żołnierzy. Tabory nasze jak i my na koniach mieliśmy wielki kłopot zachować oddział zwarty, a to z powodu nadmiernej ilości uciekających pojazdów. Minęliśmy Stanisławów i teraz poza miastem stawał się coraz większy bałagan, przejeżdżające samochody chciały nas wyprzedzić przez co kolumna nasza zaczęła się rozciągać, a do niej dojeżdżały jakieś obce wozy. Po kilku kilometrach takiej jazdy nasz oddział przestawał istnieć. W czasie marszu dowiedzieliśmy się, że jedziemy do granicy rumuńskiej. O poranku następnego dnia rozeszła się wiadomość, że Rząd Polski udał się do Rumunii, a wojska rosyjskie skoncentrowane zostały na granicy polskiej i przekroczyły ją zamykając drogę uchodzącym naszym wojskom do Rumunii. Otrzymaliśmy rozkaz zmiany kierunku i to do granicy węgierskiej. Na drodze powstaje wielki bałagan w którym nasz oddział przestaje istnieć bo każdy jechał według swojego własnego wyczucia. Było słychać kłótnie, krzyki i różne nawoływania. Po kilkunastu kilometrach jazdy byliśmy z kolegą odosobnieni od wszystkich pojazdów. Wreszcie zsiedliśmy z koni aby popuścić popręgi i biednym stworzeniom ulżyć w marszu. Po całodziennym siedzeniu na koniu trudno było nam iść, wobec tego usiedliśmy w rowie, a koniom pozwoliliśmy skubać trawę. Sen zaczął oczy zamykać bo zmęczenie było bardzo silne. Po dłuższym wypoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Wjechaliśmy w teren górzysty. Zaczęliśmy odczuwać głód i pragnienie. W pewnej chwili kolega zauważył na drodze tuż koło rowu zaprzęg bez obsady. Konie szły wolno skubiąc trawę. Dobiegliśmy do wozu i po dokładnym zbadaniu znaleźliśmy skrzynię drewnianą z sucharami, siodło oficerskie, szablę i puszkę słoniny. Dopadliśmy sucharów bo głód dokuczał, a teraz trzeba będzie wystarać się i o wodę bo pragnienie było silne. Uradowani zdobyczą uwiązaliśmy nasze konie z tyłu wozu i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wóz poruszał się lekko bo był on huculski z bokami nie drewnianymi ale z plecionki koszykowej i bardzo niski. Po kilku kilometrach takiej jazdy oczom naszym ukazał się okropny obraz. Na drzewach stojących blisko krzyża przydrożnego wisiało kilku żołnierzy polskich, a na krzyżu do góry nogami umęczony i zawieszony nasz żołnierz. Wstąpił w nas strach i dawaj zaczęliśmy poganiać konie, aby jak najdalej być od tego strasznego miejsca. Nerwy były silnie napięte, a oczy wpatrywały się na wszystkie strony czy czasem nie wypadnie jakaś bojówka ukraińska i nas wykończy.”

W dalszej części opisuje jak przedostał się z kolegą na Węgry gdzie był później internowany. Kolejne jego wspomnienie dotyczy ucieczki z tego obozu i drogi przez Jugosławię, Bułgarię i Grecję do Turcji. Dalej jego wspomnienia obejmują okres pobytu w Afryce do 1947 roku. Do tego pozostawił bardzo dużą ilość ciekawych i unikalnych fotografii, które stanowią piękne uzupełnienie całości.

Warto przepisywać tego typu zapisy rodzinnych historii ponieważ w takim wydaniu są chyba lepiej przyswajalne dla odbiorców, a ułożone w spójną całość stanowią wręcz ciekawe opowiadanie.

Pozdrawiam
Piotr Dutkiewicz

Re: Pamiętniki i listy

14 sty 2010, 19:06

Witam!
Masz rację Piotrze, że warto "zbierać w całość" przekazy naocznych świadków tamtych lat i rzeczywiście tekstu tego typu są łatwiejsze w przyswajaniu przez zwykłego laika.
Skarbem wielkim są te pamiętniki i listy które posiadasz, a ode mni wielki szacunek dla Twojego dziadka że zdołał to wszystko spisać.
Mój dziadek ze strony mamy pochodzi z pow.Lubartowskiego (lubelskie), ma 86 lat, a pamięci i zdrowia to mu nie jeden zazdrości, choć nie spisywał wspomnień to wiele razy mi opowiadał o historii, jak np. o tym jak partyzanci wyzwolili Lubartów Puławy itd. zanim Czerwona "Armia Wyzwoleńcza" dotarła do Nich by dać im "Wolność".
jak Polskie partyzantki rywalizowały ze sobą, o walkach z UPA, O tym jak ludzie dokonywali samosądu na kolaborantach.
Czasy wojny nie były tylko wyłącznie tragiczne dziadek opowiadał przezabawne historie jak np.
o pielęgniarkach ruskich, które lubiły Polaków w jeden konkretny sposób :wink: i wiele innych
A wracając do tematu...Listy, Pamiętniki są Historią o której nie usłyszymy w szkole czy w mediach,
indywidualny przekaz rzuca zupełnie inne światło na historię i mam nadzieje, że dalej będziesz umieszczał
na WTG te pamiętniki.

Pozdrawiam

Re: Pamiętniki i listy

26 sty 2010, 11:19

Witam,
cd wspomnienia.

"Po pewnym czasie dogoniliśmy jakieś wozy z uchodźcami i teraz postanowiliśmy jechać w gromadzie. Konie zaczęły iść żółwim krokiem bo okazało się, że jest to jakaś większa kolumna, która stworzyła zator na drodze. Mijamy jakąś wioskę w której kolumna zatrzymała się , a my postanowiliśmy zdobyć wodę dla siebie i koni. Studni nie potrzebowaliśmy długo szukać. Po napojeniu koni dołączyliśmy do do całej kolumny. Słońce, które większą część dnia nas ogrzewało, schowało się za chmury i znów nastał wieczór. Nocujemy na wozie pół drzemiąc, pół czuwając i uważając na konie, aby je utrzymać w tym samym miejscu co staliśmy. Ostatnia noc na polskiej ziemi. Rano zbudziliśmy się zziębnięci i jakby powykręcani, bo na wozie było mało miejsca, ażeby dobrze ułożyć się do snu. Najedliśmy się sucharów i ustawiliśmy się w kolumnie, która przygotowała się do dalszego ostatniego marszu na polskiej ziemi. Granica polsko węgierska, Przełęcz Jabłonowska. Jedziemy pomału wóz za wozem, bardzo blisko siebie. Na samej granicy żołnierze węgierscy odbierają broń. Po takiej rewizji ruszyliśmy w dalszą drogę, ale już na ziemi węgierskiej. Dojechaliśmy do miejscowości granicznej Komarom gdzie nastąpiło całkowite zdanie sprzętu to znaczy koni i wozu, a następnie po zbiórce i segregacji na poszczególne oddziały załadowano nas do pociągu, którym przewiezieni zostaliśmy do obozów dla internowanych. Wysiadłem z moim oddziałem na stacji Forteszeumiklos skąd przeszliśmy drogą do obozu Bregenzmajor. Było to opróżnione gospodarstwo o starych niskich zabudowaniach. Podzieleni zostaliśmy według formacji wojskowej, artylerzyści, saperzy i my kawalerzyści. Kolega z którym przeszedłem drogę z Polski do Węgier został przekazany do innego obozu."

Po kilku miesiącach pobytu w obozie została zorganizowana ucieczka, której celem było dołączenie do polskich oddziałów formujących się na Bliskim Wschodzie. Dziadek często wspominał życzliwość i przyjacielski stosunek Węgrów, którzy rozumiejąc dramat Polaków przymykali oko na wiele rzeczy. Opowiadał jak na zbiórkach w czasie odliczania stanu żołnierze po zameldowaniu swojego kolejnego numeru w szeregu biegli za plecami swoich kolegów by jeszcze raz krzyknąć cyfrę. W ten sposób przez jakiś czas ukrywano brak żołnierzy, którzy uciekli z obozu, dając im czas na bezpieczne oddalenie się od tego miejsca. Z czasu pobytu w obozie zachowały się listy, ale ze względu na cenzurę mało jest w nich konkretnych informacji, a część tych listów jest pisana w języku niemieckim. Nie wiem czy celowym działaniem dziadka było nieumieszczanie nazwisk kolegów z którymi przebywała w obozie, ale po analizie wszystkich materiałów z tego okresu zidentyfikowałem tylko jednego, pana Tadeusza Niewiadę z Poznania. Niestety zmarł w 10.09.2002 roku, o czym dowiedziałem się ze strony 15 Pułku Ułanów. Tadeusz Niewiada był szefem szwadronu kolarzy w 6 Pułku Ułanów w Stanisławowie (zmobilizowany w sierpniu), a na Węgry przeszedł 25.09.1939. Mam też przypuszczenia, że obaj znali się jeszcze z Poznania, bo sam pan Tadeusz Niewiada pisał listy do mojej rodziny w czasie kiedy mój dziadek „dawał nogę” z obozu.

Pozdrawiam
Piotr Dutkiewicz
Odpowiedz