Wymiana doświadczeń pomiędzy genealogami, dyskusje ogólne na tematy genealogiczne i historyczne, dane dotyczące parafii, archiwów, ciekawych stron, itd
Odpowiedz

Zwyczaje

23 lut 2007, 08:27

Witam!
Mieliśmy w tym tygodniu zakończenie karnawału. Różnie ten dzień jest obchodzony w Wielkopolsce i różnie jest nazywany. Byłem akurat we wtorek na Kujawach i spotkałem się z nazwą KOZA ( w poznańskiem nazywamy to podkoziołek). A jak jest w innych rejonach naszego regionu i od kiedy takie nazwy i zwyczaje funkcjonują. A może były jeszcze inne które z czasem wymarły?
Również tradycja pączkó w "tłusty czwartek" jest ciekawa, a na ile powszechna.
Pozdrawiam
Wojtek

23 lut 2007, 19:11

Na Kujawach wtorek przed środą popielcową to też podkoziołek, ostatki to czas od tłustego czwartku do środy pop., a "koza" , to przebierańcy, którzy barwnym korowodem z kapelą chodzą we wtorek i "zaczepiają" ludzi, jednego umorusają na twarzy sadzą, z innym zatańczą na ulicy itd Wśród przebierańców koniecznie musi być koza, śmierć, kominiarz, diabeł, dziad i baba, może być pan i panna młoda, cyganki i cyganie, bocian, niedźwiedź i koniecznie grajki , absolutne minimum to akordeon, aha jeszcze musi być ktoś z batem, i koniecznie musi strzelać z bata.
Jeśli ktoś nie chce być umorusany przez kominiarza, to może się wykupić datkiem :)

25 lut 2007, 01:20

Więcej na ten temat znajdziecie w opracowaniu:

"Podkoziołek" w obrzędowości zapustnej Polski zachodniej
by Bożena Stelmachowska

Pozdrawiam.
Jerzy

25 lut 2007, 07:34

W moim rejonie, szczególnie wioski gminy Malanów, gdzie mieszkało pokolenie moich dziadków, wyglądało to bardzo podobnie, tyle, że nie nazywa się to Podkoziołek a MISIE. Od misia (niedźwiedzia), za którego przebrany był jeden z przebierańców chodzących od domu do domu. Za przebranie zawsze służyła słoma, którą był cały owinięty.
Nie wiem czy w tym roku jeszcze funkcjonował ten zwyczaj, ale kilka lat temu młodzież dobrze się bawiła.

Wiejskie tęsknoty miłosne. Wystawa W-wa

19 mar 2007, 08:13

Wiejskie tęsknoty miłosne. Wystawa Warszawa

W Warszawie w muzeum Etnograficznym jest ciekawa ekspozycja , którą opisuje w artykule poniższy link.

http://www.kabatek.republika.pl/wystawa.jpg

W skrócie opisuje ceremoniał zalotów i ożenku na polskiej wsi.
leszek

Zwyczaje

20 mar 2007, 22:12

Witam serdecznie.
Temat o panujących zwyczajach w naszych okolicach skłonił mnie do wspomnień.
Przeszło 30 lat temu rozpoczynałem pracę w wiosce na pograniczu trzech powiatów: wolsztyńskiego,leszczyńskiego i kościańskiego.Pani,która pracowała w biurze,osoba starsza,miejscowa,znająca panujące tutaj zwyczaje oznajmiła mi,że mam jutro do pracy przynieść drobne monety oraz torbę cukierków.Byłem ciekaw co takiego wydarzy się w dniu następnym.
Rano zjawiłem się w pracy zaopatrzony zgodnie z sugestiami pani Oli.
Poranne słońce grzało już dość mocno.Był przecież pierwszy dzień wiosny.Od strony centrum wioski nadchodził kolorowy korowód odświętnie ubranych dzieci z choiną sosnową,przybraną w róznobarwne paski,złote i czerwone słońca,srebrne półksiężyce,gwiazdy,wstążki , paciorki i inne ozdoby wykonane własnym pomysłem przez dzieci z róznokolorowego papieru. Dzieci w róznym wieku ale z przewagą pierwszych klas szkoły podstawowej oraz całkiem małe..Było to “nowolotko”.Korowód ten wędrował od domu do domu. Gdy wchodzą za bramę najpierw witają staropolskim:
“Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!” po tym poważnym wstępie płyną melodie wesołe,w których każda zwrotka piosenki kończy się refrenem:”Zielony gaj,koszyczek jaj”.
A spiewają tak: - W tym tu domu jest tu woda,
Jest tu pani,jak jagoda.
-W tym tu domu jest olszyna,
Ma pan gospodarz ładnego syna.
W tym tu domu są tu wiórki,
Ma pan gospodarz ładne córki.
Postawiemy nowelotko w sieni,
Żeli chcecie oględować,
To musicie coś darować.
Zielony gaj,koszyczek jaj. Itd.

Obrzęd kończy się obdarowaniem gromadki dzieci słodyczami,drobnymi monetami,jajkami.
Otrzymane dary dziatwa skrzętnie chowa do koszyczka po czym rusza dalej żegnając gospodarzy słowami “Bóg zapłać” i “Zostańcie z Bogiem.”
Korowód trafił też za bramę naszego zakładu i miałem okazję posłuchać tego śpiewu.Potem co rok dzieci ,coraz to inne,starsze niż w roku poprzednim,zjawiały się śpiewając,Aż jednego roku się nie zjawiły,pierwszy dzień wiosny był smutny, inny,nie tak wesoły.Ten piękny zwyczaj witania wiosny - “nowolotko” został zapomniany.A szkoda,można go spotkać jeszcze tylko w Bukówcu koło Leszna,wioski słynącej z kontynuowania wszelkich tradycji ludowych. Pozdrawiam “nowolotkowo” Jacek Piętka. .

29 mar 2007, 10:22

I mnie zebrało się na wspomnienia, choć pradawnych czasów nie pamietam.
Kultywować trdycje i zwyczaje wyniesione z domu rodzinnego jest mi jednak ciężko. Tym bardziej, że mieszkam na Śląsku Cieszyńskim i niektóre wielkopolskie tradycje są tu w ogóle nieznane.
Co krok muszę tłumaczyć kto zacz "Gwiazdor" i kiedy ów jegomość do domów naszych przychodził. To jednak jest kwestia dość dobrze przez Wielkopolan znana - Gwiazdor to naprawdę ewenement na skalę kraju i warto o nim pamiętać.
Jeszcze gorzej przedstawiaja się kwestie kulinarne, szczególnie w największe święta. Wielkie zdziwienie moich rozmówców zawsze mnie nieco deprymuje, kiedy muszę tłumaczyć, jaką zupę jadaliśmy w Wigilię. 3/4 populacji Polaków jest bowiem święcie przekonana, że jak świat długi i szeroki wszyscy na wigilijnej wieczerzy zajadają się barszczem z uszkami, w ostateczności z grzybami. A nie. Bardzo silna tradycja kazała moim dziadkom i rodzicom przygotowywać na Wigilię zawsze zupę z suszu owocowego z makaronem, albo fantastyczną zupę na rybiej głowie, karpia z ziemniakami i szarym sosem na słodko z rodzynkami, i - potrawę szerzej znaną - kluski z makiem...

29 mar 2007, 14:53

Wspomnienia..... zadumałam się po przeczytaniu wszystkich postów.
Pamiętam ,że w Niedziele Wielkanocną wraz z bratem szukałam na ogrodzie koszyczka ze słodyczami ,który przynosił zajączek. Musze się przyznać,że bardzo długo wierzyliśmy w tego zająca :wink: Zając przychodzi co roku ale tylko do mojej córki,która tak jak w dzieciństwie nadal w niego wierzy.
Wigilia?? nie może zabraknąć zupy z karpia <koniecznie głowa musi być>
Mama moja przyrządza ją fantastycznie. Różne są tradycyjne potrawy wigilijne w zależności od regionu więc dla męża przygotowuje barszcz z uszkami.
Rodzice moi pochodzą z wielkopolski mama Gniezno-Oborniki wlkp natomiast ojciec ze Sulmierzyc k/ Krotoszyna.W obu tych regionach był <nie wiem czy jeszcze sie zachował> zwyczaj tzw porter<chyba błędnie napisałam>
W dzień przed weselem u panny młodej sąsiedzi i znajomi tłukli szkło przed domem ,młoda wychodziła wtedy z poczęstunkiem .
Pamiętam, mama chciala zrobić przyjemność swojej przyjaciółce,która wydawała córke za mąż.Przyjaciółka ta pochodzi z tych samych stron co moja mama.
Zapakowała dwie reklamówki butelek i dawaj zaczęła tłuc......
Ludziska spoglądali na mame jak na wariatke.......a przyjaciółka popłakała się z radośći.
Tego zwyczaju, niestety w kotlinie kłodzkiej nikt nie zna.

Pozdrawiam
Jola

29 mar 2007, 20:18

Jolu, ten zwyczaj nazywa się (przynajmniej w Zbąszyńskim skąd pochodzi mój mąż) PULTER. Podobno do dziś się go celebruje, a ten poczęstunek to oczywiście wódka weselna. Całe szczęście, że nikomu z rodziny mego męża nie przyszło do głowy obchodzić PULTERA w moim bloku, na X piętrze :roll: Jak nic MO (dla młodzieży - dzisiejsza POLICE) musiałaby interweniować :lol:

29 mar 2007, 21:23

Moja przyjaciółka pochodzi z Leszczyńskiego, a dokładnie z Włoszakowic i tam ten zwyczaj również jest obchodzony i celebrowany. Wiem bo sama brałam w nim udział i bardzo mi się to podobało :)
Gorzej było natomiast rano ze wstawaniem :)
Oczywście mam na myśli to, że z uwagi na nadmiar emocji wszyscy poszliśmy późno spać :)

Asia

29 mar 2007, 21:24

U mnie to się nazywa "porte rami" lub po prostu idzie się "na butelki" (chodzi o te do stłuczenia, nie mylić z pełnymi :) )

29 mar 2007, 23:01

Witam
Zwyczaj "tłuczenia butelek" przetrwał w moich okolicach (Ziemia Lubawska) do dziś. Przychodzą znajomi, sąsiedzi, a trwa od wieczora góra do północy w dzień poprzedzający wesele. Nie ma możliwości aby ten zwyczaj pominąć, ale to piękny zwyczaj. Przychodzi nawet do 200 osób.
Pozdrawiam Janusz Laskowski

30 mar 2007, 14:57

"Polterabend" - z niemieckiego czyli mniej więcej "wieczór skorup". Znany na całym dawnym pograniczu etnicznym :)
Łukasz

04 kwi 2007, 01:58

Zauważyliście pewnie, że obecnie częściej mówi się „lany poniedziałek” zamiast dyngus, choć ta nazwa nie oddaje tradycji. W moich stronach w poniedziałek panowie (duzi i mali) polewają panie, ale za to we wtorek panie biorą odwet i polewają panów.
Gdzieniegdzie przetrwały wielkanocne „przywołówki”, np. koło Inowrocławia:
Tradycja wielkanocnych „przywołówek” w Szymborzu sięga połowy XIX w. Organizowane są przez Stowarzyszenie Klubu Kawalerskiego od 1832 r., w tym roku po raz 175-ty.
Członkowie Klubu Kawalerów przygotowują w okresie Wielkiego Postu treść przywołówek, czyli rymowanych wierszyków, w których wychwalane są przez nich zalety lub ganione wady szymborskich panien. Ojcowie, bracia lub narzeczeni mogą wykupić panny, wówczas wiersze będą miały pochlebną treść. W niedzielę Wielkanocną „przywołówki” są wygłaszane ze specjalnie ustawionej „ambony”. Jeżeli panna jest sympatyczna i została wykupiona, kawalerowie powiedzą o niej kilka miłych słów, jeżeli nikt się za panną nie wstawił , usłyszy gorzką prawdę i dowie się, ile dyngusa czeka ją w poniedziałek.
Tegoroczne przywołówki – 8.04.2007 godz. 18:30;

06 kwi 2007, 18:33

No, przyznać się! Kto dzisiaj oberwał "za Boże rany"? :-)

08 kwi 2007, 23:28

Marzenko,
lany poniedzialek, niech bedzie i zawsze byl , ale wtorek?
Zycze wszystkim paniom aby doczekaly sie lanego wtorku !!!???HI Hi!
andreas

10 kwi 2007, 08:52

Witam!
Widzieliście w telewizji "przywołówki" z Szymborza o których powyżej pisze Marzena. Pokazywali wczoraj na jedynce.

Jeżeli chodzi o "lany poniedziałek " we wtorek to sam za młodych lat w Poznaniu przeżywałem ten zwyczaj o którym wspomina Marzena. Tzn. dziewczyny chłopakom robiły odwet za poniedziałek. Nie było to tak masowe , no ale zawsze.

No a teraz o kurczaku. Zjadłem i wypiłem i żyję . :D Przepis Basi był super.
Oczywiście z tymi kaczuszkami to żart ,ale jeżeli ktos ma skojarzenia... no to trudno. :) Ja nic o polityce nie pisałem. ( zreszta tak jak wielu satyryków w PRL-u.)

POzdrawiam
Wojtek

25 cze 2007, 22:29

Łukasz Bielecki napisał(a):"Polterabend" - z niemieckiego czyli mniej więcej "wieczór skorup

Właśnie się dowiedziałam, że w Niemczech tłucze się porcelanę, a nie butelki, bo szkło nie wróży dobrze młodym.
A w sobotę były "świętojanki", czyli puszczanie wianków, sądząc po mojej okolicy, zwyczaj ten przeżywa swój renesans. Z dzieciństwa najbardziej pamiętam wianek, który zrobił dla mnie dziadek: wyobrażał łabędzia (kształt z drutu, opleciony watą, wokół kwiatki), na którym siedziała mała ślicznie ubrana laleczka, miała czerwone lejce ze wstążki, łabędź popłynął Notecią, a mnie długo było żal tej laleczki.
Marzena

28 gru 2007, 19:42

"A tak jeszcze przy okazji, czy jest u nas wątek na temat potraw wigilijnych?"
Ewo, może tutaj?

28 gru 2007, 20:10

No właśnie, może z tym kurczakiem coś sie działo (patrz wyżej) w święta u kogoś w rodzinie? :)
Wojtek

28 gru 2007, 23:23

Witam,
„Polterabend“, temat ten wywołała na forum kiedyś Marzena.
Chciałbym więc gwoli wytłumaczenia tego wyrazu kilka słów napisać.
W.g. „Deutsche Wörtebruch”
„Polterabend – Feier an einem Abend vor einer Eheschließung, bei dem Porzellan geworfen, zerschmettert wird, was dem Brautpaar Glück bringen soll“
„Polterabend – wieczorna uroczystość poprzedzająca zawarcie małżeństwa, podczas którego rzuca się i tłucze porcelanowe naczynia (przedmioty), co nowożeńcom ma przynieść szczęście.”
Jest to nie tylko w Niemczech obchodzony zwyczaj. Na Górnym Śląsku jest ten zwyczaj także dzisiaj przed każdym ślubem stosowany. Ja sam przed ponad 35 laty musiałem sprzątać po takim tłuczeniu porcelany, a przed rokiem u mojego siostrzenca brałem udział w tym zwyczaju.

Jeżeli natomiast chodzi o potrawy wigilijne to będzie trochę więcej i to co na Górnym Śląsku jako zwyczajem jest i na stole się znajduje.

Co prawda to może nie na temat zwyczajów wielkopolskich na czas wigilijny, ale czy czasem nie podobny?

Wigilia, zwana również na Górnym Śląsku wiliją, wieczerzą lub świętym wieczorem obfitowała jak mało który dzień roku w różne wierzenia i zabiegi magiczne, mające na celu zapewnienie sobie i rodzinie zdrowia, pomyślności i wszelakich korzyści oraz przychylności losu, a także dobrej wegetacji rolnej zarówno w okresie zimy, jak i w całym nadchodzącym roku. Wigilii przypisywano znaczenie można by rzec symboliczne. Za symboliczny uznawano sposób zachowania się, a nawet drobne zdarzenia lub zgoła pojedyncze gesty ludzkie. Tradycja mówiła przysłowiami: "Jakiś w Wigilię, takiś cały rok"; "Kto oberwie we Wigilije, tyn będzie bity cały rok" itp.
W dniu tym należało wstać wcześnie, a nie wylegiwać się. Nie powinno się rano nikogo budzić, każdy powinien sam wstać. Przestrzeganie punktualności było w tym dniu aż przesadne. Starano się nic nie pożyczać, aby nie czynić tego w nowym roku i aby nie wynieść szczęścia z domu. Do dziś powszechnie przestrzega się zasady, iż w Wigilię nie należy prać ani rozwieszać bielizny (a wcześniej powieszoną należy przed wigilią zdjąć). Dawniej łączono to z groźbą śmierci któregoś z domowników.
Kobiety, a szczególnie te w stanie odmiennym, w ogóle nie powinny prać w tym dniu, gdyż mogą urodzić ułomne dzieci. Zakaz rąbania drewna zabezpiecza przed nieurodzajem i gradobiciem, nadto znany jest przesąd, że osobę wykonujące te czynność mogłaby boleć przez cały rok głowa. Dziecko nie może usiąść na stole, bo będzie miało wrzody, nie można też kłaść na stole czapki, bowiem krety bardzo zryją ziemię. Nie wolno wbijać gwoździ do ściany, bo w nowym roku będą zęby boleć.
Należy sąsiadom podrzucić śmieci, a wówczas pieniądze będą trzymały się domu.
Powinno się przynajmniej raz kichnąć, aby uniknąć wczesnej śmierci.
Wigilia jest również dniem podejmowania szlachetnych postanowień: rzucenia palenia papierosów, abstynencji od alkoholu, spełnienia codziennie przynajmniej jednego dobrego uczynku... Podobno postanowienia podjęte w wigilię łatwiej urzeczywistnić niż takie same czynione w innym dniu.
Wieczerzą wigilijną rządziła i nadal rządzi magia liczb. Zgodnie z tradycją liczba ucztujących powinna być parzysta (w przeciwnym przypadku grozi komuś rychła śmierć), natomiast liczba potraw powinna być nieparzysta. Istniało kiedyś przekonanie, że na stole magnata było 11 potraw postnych, szlachcica - 9, chłopa - 7. Według przeprowadzonych w ostatnich latach badań terenowych na stole wigilijnym pojawiają się również inne magiczne liczby serwowanych potraw: liczba 12 - na cześć miesięcy w roku i apostołów oraz cyfra 7 - na cześć 7 dni tygodnia.
Obowiązuje zasada, że należy wszystkich potraw skosztować, wówczas nie zazna się głodu. Kto wyrzeknie się choć jednego dania, w ciągu roku będzie miał o jedną przyjemność mniej. Nikt nie powinien wstawać w trakcie posiłku, wróżyło to nieszczęście bądź śmierć w rodzinie. Podczas jedzenia nie należało odkładać łyżki, bo można wtedy nie doczekać następnej wigilii. Na stole wigilijnym kładziono siano lub słomę - symbol narodzin Pana Jezusa w stajence. Pozostawia się jedno miejsce wolne przy stole dla niespodziewanego gościa, wędrowca, kogoś samotnego, dla Pana Boga bądź dla Pana Jezusa. Nierzadko na stole oprócz świec kładziono kiedyś powszechnie czosnek (posiada moc apotropeiczną), a pod stół: młotek (chronił przed kretami niszczącymi plony), gwóźdź (ostry przedmiot też o mocy apotropeicznej), siekierę (zapewniała moc i siłę nogom bądź chroniła je przed swędzeniem). Według interpretacji chrześcijańskiej narzędzia te przypominać miały mękę Chrystusa. Przed pierwszą wojną światową zdarzały się w Opolskiem wypadki wprowadzania krowy do izby, aby towarzyszyła rodzinie przy wieczerzy. Po wieczerzy panny i kawalerowie ciągnęli źdźbła słomy (lub siana) spod obrusa. Zielono źdźbło oznaczało ślub, zwiędłe - oczekiwanie, żółte - staropanieństwo lub pozostanie w stanie kawalerskim. Panny wiły przed wieczerzą wigilijną wianki, które wieczorem rzucały na drzewa. Jeżeli trzykrotna próba powiodła się, znaczyło, że w nadchodzącym roku wyjdzie za mąż. Rzucano też buty w kierunku drzwi, jeżeli pantofel obrócił się noskiem do drzwi, znaczyło to, że panna opuści dom, wychodząc za mąż. Na progu panny kładły kości, której pies chwycił pierwszą - tę również czekało rychłe zamążpójście. Psom i kogutom rzucano kromkę chleba zaprawioną czosnkiem, ażeby wzbudzić ich czujność. Gospodyni przed pójściem na spoczynek łupiny orzechowe napełnia solą, przeznaczając po jednej dla każdego członka rodziny. Biada, jeżeli nazajutrz sól roztopiona; jest to pewny znak śmierci tego, którego imię skorupa nosi.
Jadło wigilijne było na Śląsku zawsze urozmaicone, nie licząc oczywiście lat głodu, zrazy, głębokich kryzysów gospodarczych oraz okresu pańszczyźnianego. Niektórym produktom przypisywano właściwości magiczne. Wynikało to m.in. z dawnego, sakralnego wprost stosunku ludu do żywności, a także z lęku przed głodem i nieurodzajem. W trakcie wigilii (nieraz po wieczerzy) dzieci częstowano gotowanym jajkiem, aby nie zgubiły się w lesie podczas zbierania grzybów czy jagód. Należy też zjeść jabłko, aby gardło nie bolało, i orzecha, aby zapewnić sobie zdrowe zęby.
Skład dań charakterystyczny dla dawnego i współczesnego Górnego Śląska jest następujący:
Zupy:
siemieniotka zwana też siemonką, którą zjada się z kaszą jaglaną,
zupa rybna,
zupa grzybowa,
grochowa wigilijna,
fasolowa,
żur z ziemniakami,
migdałowa z ryżem,
dziś również barszcz ukraiński z uszkami.
Siemieniotka według wierzeń ludowych chroni przed świerzbem i wrzodami. Żona powinna choć spróbować kaszy, co sprawi, że mąż będzie oddawał wszystkie pieniądze i nie będzie ich przepijał. Grzyby natomiast zapewniają domowi pieniądze.
Ryby: różnorodnie przyrządzane, głównie karp, czasami też szczupak, również kotlety mielone z filetów rybnych oraz śledzie (marynowane, w śmietanie, w majonezie, tzw. rolmopsy).
Groch z kapustą. Zjedzenie grochu gwarantuje w przyszłym roku urodzaj. Niektórzy wierzą, że kury nie będą się rozbiegać i gubić jajek.
Sos z suszonych grzybów z ziemniakami.
Gołąbki postne (z kaszy gryczanej).
Sałatka jarzynowa.
Kluski - kłóski z jagodami, które mają zapewnić bogate plony zbóż. Kluski te robione są z mąki i wody, a powinno się dostać jak najgrubsze i jak najdłuższe.
Moczka (mołcka, mocka)
Makówki (makiełki), których spożycie zapewna, że rodzina będzie się trzymać razem, nie rozejdzie się.
Kutia.
Ciasto drożdżowe z makiem, bądź z serem, pączki, faworki (chrust, chruściki).
Kompot z suszonych owoców.
Dzisiaj także: Pierogi z kapustą i grzybami (również z serem). Łazanki z kapustą i grzybami.

Chociaż już po Wigilii i po Świętach, ale myślę, że temat jeszcze aktualny.

Pozdrowienia andreas

29 gru 2007, 17:32

Andreasie, bardzo ciekawie to opisałeś, od siebie dodam : uwielbiam groch z kapustą, ale robię też kapustę z suszonymi grzybami, co jest tradycją w stronach mojego małżonka.
Ps. Oczyma wyobraźni już widzę Jego minę, kiedy próbuję pod stołem upchnąć siekierę :lol:
Odpowiedz